Strona główna  |  Wydawnictwo  |  Kontakt  |  Reklama
.

 
Aktualności

»

Roman Pawłowski: Kultura zarządzana ukazami prezydenta

To haniebne, że najpierw warszawskim teatrom odebrano ponad 12 proc. dotacji, a potem te pieniądze przeznaczono na rozwój strefy kibica – przekonuje specjalista od polityki kulturalnej i krytyk teatralny.

\"\"Odpowiada: Roman Pawłowski, specjalista od polityki kulturalnej i krytyk teatralny Gazety Wyborczej



Coraz częściej samorządowcy mają zakusy na niezależność instytucji kultury. Zwłaszcza teatrów. Ostatnio Warszawa ingerowała w obsadę foteli dyrektorskich w Powszechnym i Studio, Łódź – w Nowym, rzeszowski ratusz wybierał dyrektora Maski...
Jest jeszcze świeższy przypadek – z Bielska-Białej, gdzie Teatr Polski wystawił niejednoznaczne i skomplikowane sztuki (chodzi o pokazującego złożoność stosunków polsko-żydowskich „Żyda”, opowiadającą o żołnierzach w Afganistanie „Bitwę o Nangar Khel” i „Miłość w Konigshutte”, portret polsko-niemieckiego małżeństwa na Śląsku roku 1945 – przyp. red.). Zaatakowała je część radnych prawicowej krytyki. Ku zdumieniu wszystkich do tych oskarżeń przyłączył się prezydent miasta, który zażądał od dyrektora wyjaśnień. To świetny przykład ograniczającego wolność artystyczną nacisku władz samorządowych, a jednocześnie część szerszego problemu, jakim jest lokalna polityka kulturalna. Obok działań wzorcowych, świadomych, długofalowych i uwzględniających różne dziedziny, jak w Lublinie, Katowicach czy Wrocławiu, mamy mnóstwo negatywnych przykładów. Niekoniecznie tak drastycznych, jak bezpośrednie interwencje.

Równie groźne jest to, że jeśli już kultura i jej instytucje pojawiają się w regionalnej polityce, to jako wsparcie promocji miasta czy samych samorządowców. Siłą rzeczy to nie jest kultura wysoka czy po prostu wartościowa, ale jarmarczna – wszelkie festyny, sylwestry... Na to przeznacza się ogromne środki, znacznie większe, niż na przedsięwzięcia obarczone ryzykiem artystycznym. To smutne, że po dwudziestu latach demokracji wciąż tak mało jest samorządowców mających świadomość społecznej roli kultury i jej potencjału w promocji regionu.

Swego czasu krytykowano samorządy, że skupiają się na popkulturze, np. modnych festiwalach, ale nawet tu zgrzyta. Artur Rojek musiał przenieść uznany OFF Festiwal z Mysłowic do Katowic, a krakowskie spory między prezydentem a radą o mało nie rozłożyły Selectora i Coke Festivalu.
Oczywiście samorządowcy mają prawo formułować swoje oczekiwania wobec kultury. Problem polega na tym, że w wielu miastach nierozważne decyzje uderzają w renomowane i dochodowe przedsięwzięcia. Przykładem Łódź, gdzie w ciągu kilku lat rozwalono tak istotne imprezy, jak Camerimage i Festiwal Czterech Kultur. Miasto nie tylko nie zyska, ale też marnotrawi wszystkie pieniądze wydawane latami na promocję, zagraniczne gwiazdy, infrastrukturę.

Uważam, że czas skończyć z rządzeniem carskimi ukazami. Polityka polityką, ale imprezy kulturalne powinny być ponad nią. Nie może być tak, że nowa ekipa z automatu niweczy dokonania starej. Krzyczący przykład takich politycznych decyzji to Białystok, gdzie omal nie rozłożono świetnego festiwalu smoothjazzowego robionego przez Stanisława Trzcińskiego. W rozpropagowanie pierwszej edycji Pozytywnych Wibracji wpakowano ogromne pieniądze, festiwal okazał się ogromnym sukcesem i nagle okazało się, że miasto chce zeń zrezygnować, żeby wesprzeć klub piłkarski! Na szczęście w ostatniej chwili udało się zmienić budżet.

Krytykujemy urzędników, ale najbardziej winni są chyba prezydenci. Rozumiem, że szefowie biur kultury czy czysto samorządowych jednostek w rodzaju zespołu Mazowsze są zatrudniani z politycznego klucza albo po znajomości, ale przecież można znaleźć znajomego kompetentnego?
Mam nadzieję, że nie decyduje klucz polityczny, bo kulturze potrzeba menedżerów. Tacy istnieją – że wspomnę choćby Magdalenę Srokę z krakowskiego biura festiwalowego czy Agatę Grędę z urzędu marszałkowskiego w Poznaniu. Ale zgodzę się, że w wielu znaczących miastach takich ludzi brakuje. Kompetencje menedżerskie są zastępowane bieżącym administrowaniem, które najczęściej sprowadzają się do cięcia kosztów i kontroli. A to nie ma nic wspólnego z budowaniem polityki kulturalnej.

Z tym menedżerskim podejściem też bywa różnie. Wiara w to cudowne zaklęcie często kończy się przekonaniem burmistrza czy prezydenta, że to rynek najlepiej ureguluje kulturę. W Warszawie i Poznaniu słychać, że o dotacjach powinien decydować widz. A to oznacza farsy, nie Warlikowskiego...
Problemy trapiące lokalną kulturę to pochodna ogólnego neoliberalnego myślenia o zarządzaniu miastem widzianym jako firma. Wiadomo zaś, że firma tym lepsza, im niższe koszty usług – w tym przypadku publicznych – generuje. Tyle, że w sformułowaniu „usługa publiczna” jest jeszcze ten drugi człon, który ginie władzom z oczu. A przecież finansowanie kultury z definicji nie ma nic wspólnego z rynkiem! Obowiązek zapewnienia równego i powszechnego dostępu do kultury nakłada na władze konstytucja. Ustawa zasadnicza mówi też, że taki dostęp jest warunkiem rozwoju. A tego nie zapewni festyn, teatr rewiowy czy farsa, bo te formy kultury nie budują tożsamości społeczeństwa. Świetnie, niech miasto wspiera rynkowe instytucje, ale po to, żeby zarabiały na kulturę wysoką. Poza tym samorządowcom udaje się nie zauważać, że instytucje dotowane, zajmujące się sztuką ambitną czy wręcz niszową też generują pokaźne przychody, o ile pomaga się im tak, jak komercyjnym.

To dziwne przekonanie, że kultura wyższa nie może być rentowna czy rynkowa świetnie widać w stolicy, która zamyka śródmiejskie teatry na Euro, bo one nie zarobią tyle, co strefy kibica.
To haniebne, że najpierw warszawskim teatrom odebrano ponad 12 proc. dotacji, a potem te pieniądze przeznaczono na rozwój strefy kibica. Te dwadzieścia parę milionów złotych wystarczyłoby na trzy lata dla takiej sceny, jak Teatr Rozmaitości. Ale haniebne jest też to, że strefa kibica uniemożliwi dostęp do trzech ważnych teatrów – Studia, Dramatycznego i Lalki, które równocześnie będą płaciły czynsz. To właśnie przykład polityki sprzyjającej wyłącznie komercji.

Jeśli miasto jest firmą, to chyba strategiczne zarządzanie w niej szwankuje? Chodzi mi o to, że w kryzysie pierwszy obrywa najniższy szczebel – domy kultury, ogniska młodzieżowe, biblioteki. Skoro liczy się ekonomia, to w długiej perspektywie takie środowiskowe, aktywizujące instytucje zwracają się choćby w oszczędnościach na zasiłkach.
Polska jako taka jest ideologicznie zafiksowana na punkcie rynku. A co do lokalnych placówek, to najważniejszą z nich jest biblioteka – naturalne centrum gminy. W tej dziedzinie w ostatnich latach dużo zrobiono. Są programy wsparcia informatycznego, komputeryzacji katalogów, jest wreszcie Biblioteka+, która ma wspierać remonty lub budowę nowych obiektów. Ale okazuje się, że samorządy nie mają środków na wkłady własne! W rządowych programach czekają grube miliony, mimo to w pierwszym roku działania do Biblioteki+ przystąpiło ledwie parę gmin, a do początku bieżącego żadna biblioteka nie osiągnęła wymaganego standardu. Dlaczego władzom nie zależy na rozwoju ośrodka życia społecznego? Mam prostą odpowiedź: boję się, że część naszych elit samorządowych traktuje takie placówki jako groźną konkurencję.

Mówimy o niekompetencji, neoliberalnym zafiksowaniu, ambicjach i lokalnych układach. Ale sporo złego robi chyba polityka. Jeśli samorządowiec ma przy ograniczonym budżecie wybierać między drogą a biblioteką, to wiadomo, że nie narazi się elektoratowi kupując książki.
Ale ten mityczny elektorat przyjmuje za swoje w dużej mierze to, co zostanie mu przekazane. Również w przypadku rozwoju. A rozwój w naszym kraju został sformułowany bardzo powierzchownie – jako budowa autostrad. Nikt nie zastanawia się, gdzie – prócz stadionów – tymi autostradami dojedziemy. Zresztą niech nawet będzie, że to elektorat decyduje i że władza mówi prawdę, gdy twierdzi, że robi to, czego chcą ludzie. Tylko skąd w ratuszach wiedzą, czego oni chcą, skoro nie ma wiarygodnych badań oczekiwań społecznych w sferze kultury. A poza tym to ciekawe, że wysyłając wojska do Afganistanu nikt nie pytał elektoratu, czy powinniśmy tam walczyć, ale już w przypadku kultury władza uważa, że powinna pytać, jakiej chcemy? Przecież to jedna z tych dziedzin, w których eksperci mają większą wiedzę i rozeznanie, co napędza kulturę, niż ogół. Dlatego samorządy zamiast pytać, czy biblioteka, filharmonia czy chór są potrzebne powinny tłumaczyć, że tak jest. I wyjaśniać dlaczego.

W działaniach w głównym obiegu urzędnicy przynajmniej udają, że mają pojęcie o kulturze. Ale już w przypadku sfery alternatywnej jest mentalna czarna dziura. Przykładem stołeczna Elba i komentarz Hanny Gronkiewicz-Waltz o piciu i pożarach czy Poznań, który najchętniej wysłałby na Rozbrat gaz i psy.
Brak elastyczności w dostosowywaniu oficjalnej polityki do takich nieformalnych przejawów kultury to olbrzymi błąd. Wystarczy przyjrzeć się doświadczeniom rozwiniętych miast Zachodu, żeby zobaczyć, że tracimy ogromny potencjał. Na miejscu władz każdego miasta znalazłbym miejsce, w którym ci ludzie za symboliczną złotówkę mogliby generować twórczy ferment. Ale jak Polska długa i szeroka patrzy się w kategoriach ceny – kto da wyższy czynsz. Dobrze chociaż, że wiele polskich miast – w tym, przyznaję, Warszawa – dotuje pozarządowe organizacje i projekty kulturalne.

Media podniecają się urzędniczymi ingerencjami w teatrach, bo to uznane świątynie sztuki. Ale na teatrach samorządowa kultura się nie kończy. Jak to wygląda niżej – w lokalnych festiwalach, bibliotekach, domach kultury, w instytucjach mniej prestiżowych, ale ze społecznego punktu widzenia równie ważnych?
Nie mam twardych badań, mogę mówić o swoich obserwacjach. A z tych wynika, że z jednej strony takimi jednostkami zarządzają ludzie twórczy i kompetentni, z drugiej – zwłaszcza w małych miejscowościach – domy kultury czy biblioteki są przedsiębiorstwami politycznymi albo rodzinnymi, obsadzanymi przez partnerów, przyjaciół, czasem wręcz krewnych burmistrza czy wójta. To wynika z usługowego i instrumentalnego traktowania takich instytucji. Dom kultury jest po to, żeby pomógł zorganizować jarmark w okresie przedwyborczym. Można w nim organizować sesje rady miejskiej, świetnie nadaje się też na oficjalne przyjęcia.

2012-05-18 13:44:00

powrót

Dołącz do dyskusji na stronie

»

Komentarz:
Text:
Podpis:
Nazwa:
WWW:

Wysłanie komentarza oznacza ze zgadzam się na regulamin.
Dołącz do dyskusji na FB

»

 

»

TURYSTYKA

»

»

URZĘDY MARSZAŁKOWSKIE

»

POBIERZ BEZPŁATNIE

»

Wydarzenia w najbliższym czasie

»

22 maja, Warszawa, Konferencja CyberGov Bezpieczeństwo IT w Sektorze Publicznym, https://www.cybergov.pl

27-28 maja, Warszawa, Konferencja Wyzwania nowej kadencji, https://www.miasta.pl

28 maja, Warszawa,
Konferencja Innowacyjny Samorząd 2024, https://www.samorzad.pl
Newsletter

»

Zamów newsletter


Sprawdź co słychać w największych samorządowych korporacjach

»